Jedno z dwóch ostatnich tworów szwedzkiej marki- Baudelaire. Powstały na cześć francuskiego pisarza- Charles`a Baudelaire- poety wyklętego, autor „Kwiatów Zła”, geniusza. Od razu, bez cienia wątpliwości, możemy powiedzieć, że to to największy kaliber wśród zapachów Byredo. Lokuję go w towarzystwie Gucci Pour Homme i Cashmere for Men, woni drzewnych, ale bardzo pylistych, mdłych i ostrych. Męskich. Zatykających pęcherzyki płucne. Okropnych, ale intrygujących zarazem. Kto oczekiwał „ucywilizowania” znanego z reszty Szwedów, ten musi poczuć się rozczarowany. To zapach „Niszowy”, nie „niszowy”.
Nuta papirusu rozwija się w długi dywan, na którym występuje reszta. Z początku zapach bardzo dymny, wręcz traumatyczny. Ostrość i gorycz palonych przypraw mieszają się z płonącym cukrem. Gdzieś tam słychać jeszcze kawałek zielonej nuty, która zdaje się być pamięcią czasu, kiedy roślinne ingrediencje prężyły się w ciepłym słońcu i wzrastały. Później ten obraz się zmienia i to diametralnie. Kreują się gorące nuty skórzane, które taplają się w smugach ciekłego olibanum, w wielkich kadziach, gdzie nigdy nie było światła. Baudelaire robi się ciemny jak noc a gorący jak piekło. Teraz dodajmy do tego duszący papirus i wyobraźmy sobie jak puchnie kaliber tej kompozycji. Do teraz nie wiem czy to jest wada, a może zaleta?
Czas pokazuje, że to jeszcze mało.
W końcu wielkie kadzie są zamykane. Moment, w którym ostatni raz dławimy się toksycznym powietrzem zdaje się być ostatnim jakim zapamiętamy. Czyżby to kąpiel, odwszenie, przed wejściem za bramy piekielne?
Kadź otwierają. Efekt parzonych pomidorów. Skóra z człowieka schodzi piękne i łatwo. Właśnie w takiej formie zdobią ludzkie skóry Przedpiekle. Baudelaire robi się obrzydliwie fizjologiczny. To już wada na pewno. Szok.
Nuty: jałowiec, kminek, czarny pieprz, olibanum, hiacynt, skóra, papirus, paczula, ambra
Rok powstania: 2009
Twórca: Jerome Epinette