Stoję przed lustrem. Psik, psik, psik, psik, psik. 5 razy to bezpieczna ilość, która pozwala jednak zagłębić się w zapach i czerpać radość z jego gry. Ewentualne parę osób, którym perfumy się nie spodobają to nic. Przeżyją przecież. Żegnam się z lustrem, wychodzę z domu, lecę na przystanek.
Wsiadam do autobusu. Pustego autobusu niemalże. Przede mną siedzi młody chłopak, tak koło 23-25 lat, nie-Polak, Turek, może Rom. W każdym razie ciemny. Po drugiej stronie jakaś kobieta. Jadę, jadę i nic. Na czwartym przystanku wsiadają dwaj młodzi mężczyźni (kat. dresiarstwo). I tu zaczyna się najbardziej przykra przygoda mojego perfumiarskiego życia. Pachnę Incense Normy Kamali. Jako że lecę na spotkanie ze znajomymi to wyglądam „w miarę”. Kobieta obok też wygląda „w miarę” i jedynie chłopaczek przede mną wygląda bardziej turystycznie, ale CZYSTO. Ma jakiś wielki plecak i wyglądał jakby się na górską wyprawę wybierał.
Nagle jeden dres do drugiego: „Ale coś jebie”. Pierwszy dres po pytaniu natychmiast odwraca się do obcokrajowca z tekstem: „To Ty tak śmierdzisz koleś, w domu wędzisz kiełbasy?!” Turek siedzi cicho. Dres leci dalej: „No bo kto tu może capić jak nie Ty, umyj się w Wiśle”. Południowy kolega tym razem się odzywa, ale mruczy tak cicho, że nie słyszę. Zresztą się nie dziwię, bo dwóch nachlanych gości z Pragi to nie najlepsze towarzystwo. Przystanek- Turek wysiada, wybiega wręcz w krzyku dresa: „I widzisz, ruszyłeś dupę i już nie śmierdzi”…
Ja jadę dalej, dwóch z Pragi też (plus kobieta w tle). Wstaję na przystanku w Centrum. Dres do mnie: „Aaa, to od Ciebie tak jebie, ale Ty jesteś nasz i Cię kochamy.” Wyszedłem z autobusu… NIGDY WIĘCEJ NIE UBIORĘ DO LUDZI KADZIDŁA KAMALI- NEVER EVER. Najbardziej było mi żal tego młodego człowieka, który Bogu ducha był winny…
Fot. nr 1 z mmiasto.waw.pl
Fot. nr 2 z chefpaul.net