Perfumy Lady Gaga Fame miały pachnieć krwią i spermą. Sama „artystka” porównywała je też do woni luksusowej prostytutki. Wyszło jak wyszło. Krowa, która głośno ryczy, daje mało mleka…
Zapach jest lekki, ulotny i bardzo dziewczęcy. Spokojnie mogłaby to być nowa odsłona Coco Mademoiselle w wersji „light” lub „summer”. Nie dajmy się zwieść czarnej barwie płynu i niszowej butelce. To żart. Kpina. Kompozycja krąży wokół do bólu wtórnych, zwiewnych i jasnych obszarów olfaktorycznej mapy. Jest taki nijaka, że trudno mi w tej chwili przypomnieć sobie coś równie pozbawionego pazurów.
Fame może przywoływać na myśl białego pekińczyka, który trzymany jest w złotej klatce. Ma wyrwane zęby. Zniszczony aparat szczekania. Spiłowane pazury. I jest wykastrowany.
Nie wiem, cóż jeszcze mógłbym o tym pachnidle napisać. Może to, że w końcówce, po 4-5 godzinach, zaczyna się minimalnie coś poprawiać. Strzelam, że to syntetyki mające udawać kadzidło. Nie są tak niemrawe jak początek Fame, ale do prawdziwych żywic im daleko. Na tle wcześniejszej nijakości wypadają jednak znośnie. Są za to równie przyskórne.
I tyle. Po 4 godzinach nie ma śladu po perfumach Gagulki. Trwałością nie grzeszą.
Nuty: kadzidło, morela, orchidea, szafran, miód, jaśmin, belladonna
Rok powstania: 2012
Twórca: b.d.
Cena, dostępność, linia: woda perfumowana dostępne w sieci Sephora
Trwałość: słaba; około 4 godzin