Kristen Stewart jako twarz Florabotanica budziła mój niepokój. W tej sytuacji najłatwiej było wysunąć tezę: „masowa modelka = masowy zapach”. Ale już w poście zapowiadającym te perfumy zwróciłem uwagę na dość nietypowy układ nut.
Balenciaga Florabotanica wyróżnia się na półce perfumerii. Jest soczysta, świeża i faktycznie może kojarzyć się z dżunglą. Jej zieleń nie sprawia wrażenia infantylnej, ale płynnie wynika z miękkiego wetiweru. Pozbawiona jest męskiego sznytu i wysłodzona pewną ilością ambry, róży oraz jakichś niezidentyfikowanych syntetyków. Oczywiście zaliczam to poczet zalet. I to nie małych zalet, a całkiem sporych.
Później jest jednak gorzej. Zaczyna wychodzić akord laboratoryjnego fartucha i kurzu na parapecie. Florabotanica traci zieloną soczystość i zaczyna kreować płaski krajobraz, w którym roślinność jest sucha i przeżarta kwaśnym deszczem. Na tym etapie nie jestem w stanie przyznać żadnych punktów za oryginalność. Baza tych perfum przypomina po prostu tony limitowanych, letnich „zapaszków”. Jest tanio, marnie i pachnie masówką w najgorszym wydaniu.
Szkoda, że nie pociągnięto ciekawego obrazu z początku ku głębi kompozycji. W tych klimatach znacznie lepiej wypada Comme des Garcons Amazingreen (który, powiedzmy sobie szczerze, rewelacyjny nie jest).
Nuty: kaladium, róża, ambra, wetiwer, goździki, mięta
Rok powstania: 2012
Twórca: Olivier Polge, Jean Herault
Cena, dostępność, linia: woda perfumowana dostępna w pojemności 30, 50 i 100 mL (30 mL kosztuje 220 zł)
Trwałość: średnio-słaba; około 4 godzin
Fot. z materiałów producenta.