Co roku na rynku debiutuje kilkaset perfum. Większość pachnie podobnie. W natłoku nowości zmęczone nosy wołają o klasykę. Jej historia na półkach współczesnych sklepów zaczyna się w 1925 roku.
Właśnie wtedy debiutuje waniliowy Shalimar. Zwierzęcy, dymny i upojny. Guerlain zawarł w nim historię wielkiej miłości. Szach Jahangir miał piękną żonę, którą kochał ponad życie. Ona kochała jego, ale równie wielkim uczuciem darzyła swoje ogrody – Szalimar. Po przedwczesnej śmierci swojej wybranki, zrozpaczony szach poświęcił się wznoszeniu wielkiego mauzoleum – Taj Mahal. 89 lat po premierze perfum Guerlain można śmiało powiedzieć, że żona Jahangira została wyniesiona do nieśmiertelności po dwakroć. We Francji butelka tych perfum sprzedaje się średnio co 3 minuty.
Lata powojenne i przemysł perfumeryjny.
Po wojnie przychodzi czas wyzwolenia, radości, euforii wręcz. Firmy perfumeryjne stawiają na wonie kobiece i bardziej seksowne (na ówczesne standardy), które mają być swoistym antidotum na wspomnienia wczesnych lat 40. Pojawia się szyprowa Miss Dior jako hołd kolekcji New Look, soczyście zielone Vent Vert od Balmain i uwodzicielskie Fracas Roberta Pigueta. Wszystkie łączy mniejszy udział składników zwierzęcych i nuty kwiatowe na pierwszym planie. W 1956 roku odbywa się jeszcze premiera konwaliowych, rześkich i świeżych Diorissimo. To ostatnie wielkie perfumy trendu powojennego.
Koniec lat 50. i powrót do ostrych aromatów.
W drugiej połowie lat 50. następuje powrót do woni cięższych, drzewnych i zwierzęcych. Givenchy lansuje L’Interdit łącząc olejek z drewna sandałowego i esencje kwiatowe. Gres daje kobietom we władanie skórę, tytoń i wetiwer – wonie typowe męskie – w koronnym zapachu Cabochard. W 1963 premierę ma Diorling Diora, który pachnie mchem, skórą i hiacyntem. Schyłek tego trendu obserwujemy w Lancome Climat z 1967, które nawiązują do przedwojennych Joy – pachnie cywetem i aldehydami.
Rewolucja obyczajowa w perfumach. Przełom lat 60. i 70.
Na przełomie lat 60. i 70. mamy do czynienia ze słynną rewolucją obyczajową, która przenika również do przemysłu perfumeryjnego. Zapachy nie mają być wprost seksowne, ani kobiece. Wszyscy stawiają na wonie uniwersalne (choć pojęcia unisex wtedy jeszcze nikt nie zna). Dominują nuty zielone i cytrusowe – takie, które nie pozwalają na jednoznaczną identyfikację płci. Kolejna premiera Lancome – Ô de Lancome z 1969 roku – to właśnie zapach nowego nurtu. Lekki, cytrusowy, ziołowy. Teoretycznie przeznaczony wyłącznie dla kobiet, ale jednocześnie na tyle uniwersalny, że sięgali (i wciąż sięgają) po niego mężczyźni. Wszak cytrusy i zioła to składniki pasujące obu płciom. Motyw kobiety-wyzwolonej lansuje też Chanel w swoich No. 19. Pudrowy irys, zielone galbanum okazały się przepisem na sukces wielki i tak ponadczasowy, że Dziewiętnastka do dziś dnia gości na listach bestsellerów. Tą samą drogą podąża Dior w Diorelli z 1972 roku.
W połowie lat 70. trend ten przybiera dość radykalną formę i kobietom proponuje się surową, męską zieleń mchu dębowego, który staje się najmodniejszym składnikiem. W 1974 roku premierę ma Rive Gauche marki Yves Saint Laurent i Chanel Cristalle. Wielką popularność zdobywają też nieco tańsze Charlie od Revlon reklamowane hasłem seksapilu w spodniach.
Powrót do orientu.
Później mamy do czynienia z kolejnym przełomem. Po raz pierwszy od lat przedwojennych pojawiają się słodkie wonie orientalne nawiązujące do genialnego Shalimar. Kobieta znów zaczyna być postrzegana jako istota piękna, zmysłowa i niezwykła. W 1977 roku debiutuje Opium, rok później Cinnabar od Estee Lauder i Magie Noire Lancome. Guerlain w swoich laboratoriach tworzy Nahemę – piękną balsamiczną różę okraszoną aldehydami i bzem. Cartier podbija serca cynamonowym Must. Chanel prezentuje bogate Coco, a Calvin Klein doprawia wanilię kadzidłem i tym sposobem lansuje wielki przebój – Obsession. Dior stawia na tuberozę w roli głównej, czyli ponadczasowe Poison.
Chaos końca tysiąclecia.
Od tego czasu w przemyśle perfumeryjnym widzimy powolną ewolucję. Trendy nie zmieniają się tak często i nie są aż tak widoczne. Zapachy stają się różnorodne. Na przełomie lat 80. i 90. ma miejsce wiele premier, których nie da się wytłumaczyć żadną tendencją. W 1990 roku Lancome lansuje pudrowe i mleczne Tresor. W 1992 roku Thierry Mugler stawia na skandalicznie słodkie i karmelowe Angel, a Shiseido prezentuje pierwszy, typowe drzewny zapach dla kobiet – Feminite du Bois, który dziś znajdziemy w ofercie marki Serge Lutens (należącej do Shiseido). Widać, że wszelkie logiczne reguły upadły. Obrazu nieprzewidywalności dopełnia CK One – pierwsze perfumy z oficjalną etykietą „uniseks”.
Ułatwianie wielkich klasyków w schyłku lat 90.
Z tego obrazu choasu dość wyraźnie oddziela się druga połowa lat 90. Wtedy to perfumiarze próbowali uwspółcześnić i ułatwić wzorce z lat 60., 70., i 80. Pojawia się Dior Dolce Vita z łagodnymi przyprawami, waniliowo-kwiatowe, lekkie Allure od Chanel oraz Hypnotic Poison dla kobiet, które nie sprostały trudnemu klasykowi z 1985 roku. Hermes lansuje 24, Faubourg – przyjazny, świetlisty szypr.
Nowa Era. Od 1999 roku do dziś.
W ciągu ostatnich 15 lat pojawiało się tylko kilka perfum, które sięgnęły po status kultowych i wyłamały się z tej tendencji. W tym miejscu wymienić należy kadzidlane Black Cashmere Donny Karan, waniliowe i dymne Addict Diora czy szyprowo-owocową Euphorię Calvina Kleina. Czy któreś z nich będzie na tyle silne, aby złamać supremację lekkich kwiatów i wyznaczyć trend? Raczej nie. Black Cashmere wycofano z produkcji. Nowy Addict Eau de Toilette i nowa Euphoria Endless pachną lekko, frywolnie, bardziej przypominają J’adore niż swoje klasyczne wersje. Na perfumy, które wyznaczą nową drogę wciąż musimy poczekać.