28 marca 2010

Annick Goutal Ninfeo Mio

Tarzam się w zachwycie, który uczuciem jest niezmiernie rzadkim w świecie zapachów. Nos ślepie wpatrując się w jarzący absolut, który prosto wywodzi się z Monumento Naturale Giardino di Ninfa– ogrodu, czy słuszniej napisać „parku krajobrazowego” uznanego za jedno najcenniejszych miejsc na Ziemi. Zresztą do diaska z inspiracją, bo ja też mogę powiedzieć, że tworząc jakiś zapach byłem natchniony „Bóg wie jakim miejscem”. Liczy się tylko wrażenie. Kompozycja się liczy.

Doyen na anabolikach, naszprycowana końską dawką amfetaminy miesza w profetycznym szale składniki z ciemnych buteleczek. Gdzieś obok słychać Grace Slick i jej „Pory Roku”. Z ostatnim „lalala” Isabelle kończy pracę. Pada w obłoku żrącej zieleni, którą właśnie powołała do istnienia. Bez cienia wątpliwości, bez cienia wahania, pewnym krokiem doszedłem do stwierdzenia, że jest to największe z dzieł tej kobiety. Jednocześnie Ninfeo Mio jest tak dalekie od poprawnych, dennych kompozycji z czasów minionych, że bez jego poznania trudno to nawet sobie wyobrazić.

Idealne kuliste cytrusy, które z coraz większą szybkością pędzą w dół, trą o powierzchnię, niemal iskrzą. Dosłownie Ferrari o oponach ze skórek tych owoców. Iskry lecą, kwaśny dym czuć, żółte opary chloru. Więcej, mocniej, dalej! Łożyska w końcu padają, śruby nie wytrzymują agresji. Koła odpadają. Z zabójczą prędkością toczą się w dół i wpadają z nieprzebrane chaszcze. Liście o krawędziach ostrych jak żyletki szatkują cytrynowe opony a podkręcone aparaty szparkowe kumulują cały chlor. Robi się ostro, dziko, hardkorowo, ale czysto. I próżno tu szukać zadbanych ogrodów. Nie tutaj.

Nagromadzenie zieleni wyhodowanej na sterydach przekracza wszelkie granice. Dzikie pnącza oplatają każde drzewo zajmując wszystkie kawałki przestrzeni. Wrażenie czystości znów przechodzi z chemizm, znów pojawia się chlor, znów pojawia się dym jakby tytoniowa nuta łącząca słodycz z zielenią. Naszprycowane galbanum od spodu kryje każdą cząsteczką chlorofilu ciemnością. Od wierzchu wciąż udział święcąc ej gorzkiej pomarańczy jest olbrzymi. Trwa Ninfeo Mio w takim zawieszeniu pomiędzy światłem a mrokiem już do końca. Żyletkowa zieleń nie mija, nabuzowana roślinność nie ginie.

Jeśli miałbym rozpatrzeć drzewny i figowy charakter tej kompozycji to umieściłbym ją w tej kategorii razem z Un Jardin en Mediterranee. Trudno się oszukiwać i mówić, że nie ma podobieństw między tą dwójką. Próżno jednak wskazać, która jest obiektywnie lepsza. Doyen na dopingu czy Ellena w przeciętnej formie… Francuza nie lubię, ale perfumiarzem jest wybitnym. Isabelle należy do niższej klasy a Ninfeo Mio to tylko pojedynczy wyskok jak mniemam.

Nuty: cytryna, limona, petitgrain, neroli, galbanum, mastyks, figa, lawendam werbena, drzewo cedrowe
Rok powstania: 2010
Twórca: Isabelle Doyen

Fot. nr 2 stąd (klik)

Pozostałe recenzje

Dołącz do dyskusji

Subscribe
Powiadom o
guest
4 komentarzy
najstarszy
najnowszy oceniany
Inline Feedbacks
View all comments
vinou
13 lat temu

Jeszcze nie wachalam Ninfeo Mio (jakos mi sie nie chce, a mam u siebie probka), mimo ze we Francji same zachwyty nad piekna figa.
Natomiast w zeszla sobote kupilam La Violette, prosciotki, milutki, swiezy soliflor i tak mi z tym fiolkiem dobrze, ze nigdy bym siebie o to nie podejrzewala.
Pozdrawiam fiolkowo.

Anonimowy
Anonimowy
13 lat temu

Kiedy to czytam, widzę Umę Thurman jako Poison Ivy. Szukałam czegoś o tym zapachu w necie i to co znalazłam bardzo mnie zaintrygowało. Na tyle, że już zamówiłam próbkę. Pozdrawiam Autora. Lil.

Anonimowy
Anonimowy
10 lat temu

Ale fajny opis Marcinie, jak zwykle 🙂 No i trafiony, jęsli chodzi o moje odczucia :0
Pozdrawiam z Poznania
Kasia

Anonimowy
Anonimowy
6 lat temu

Porażka.Zapach okropny.Nie polecam.Za te pieniądze coś tak ohydnego.Pan Marcin chyba był nie wyspany
gdy je testował..Równie okropbe jak Marc Jacobs i wersje Decadence.Gorsze rzekłabym.