Ludzka głupota w nazywaniu perfum czasami mnie dobija. Najgorsze są zdrobnienia w stylu „Lutki” czy „Frycki”. Niektóre nazwy są tak idiotyczne, że wieszać powinno się tych co je wymyślili. Weźmy Musc Ravageur. Czy naprawdę ludziom kojarzy się ten zapach z kimś zdzierającym majtki? Pojawiło się to na jakimś pośledniejszym forum (pewnie wizaż.pl) i weszło szturmem nawet na polskie blogi. Głupota lubi triumfować, ale ja na to nic niestety nie poradzę. Na forach zagranicznych takie zjawiska występują sporadycznie, ale my Polacy widocznie musimy dać ujście tej pseudokreatywności. Dziś o Musc Ravageur, piżmie drapieżnym i ponad wszelką miarę urodziwym, które nie zdziera majtek.
Pamiętam, że pierwsze z nim spotkanie odbyło się przy zakupie Baume du Doge, kiedy właścicielka perfumerii zaproponowała próbkę widząc mój zachwyt dziełem Bertranda. Wspaniałe sypkie i cynamonowe szczyty z paroma kroplami słodkiego cytrusowego soku. Zapach już wtedy określiłem jako „niestabilny”, bardzo humorzasty i zupełnie nieprzewidywalny. Coś na kształt Superwulkanu Yellowstone. Roucel uwięził wielkie ilości składników, które trudno na skórze ujarzmić. To zawsze jest zapowiedzią przedniego spektaklu jaki rozegra się już za moment w mózgowiu odbiorcy. Wielkie łapy będą głaskać głowy zostawiając smugi piżma w wersji odzwierzęcej, ale na pewno nie brudnej. Żadnego potu nie widzę, nie widzę sierści, ani krwistej metaliczności, do której przywykło tak dużo osób.
Nie przeczę, że jest to zapach w pewien sposób fizjologiczny, ale jednocześnie czysty. Ułożył się swoim ciężkim cielskiem gdzieś pomiędzy skoncentrowanym naturalnym piżmem a białą interpretacją powstałą w laboratorium. Próżno szukać tu starych zapoconych swetrów czy niepranej bielizny osoby myjącej się raz na tydzień. Musc Ravageur to piżmo pierwotne w swojej czystości, bardzo silnie skoncentrowane, ale zupełnie pozbawione animalnej nuty, choć efekt zwierzęcej wełny i sierści gra bez cienia wątpliwości. Dużo żwawiej porusza się ta kompozycja wokół skojarzeń o ciepłym prysznicu, wełnianym kocu, grzanym winie i dziecku bawiącym się na dywanie. I jeszcze ten dyskomfort, kiedy próbuje pisać o konkretnych nutach. Jakoś trudno przychodzą mi określenia, że „teraz pachnie x”, „w nucie serca jest y i z”. To w pewien sposób też świadczy o wartości zapachu jako czegoś nowego, zupełnie różnego od tego co nas otacza na półkach.
Podobno Roucel jest samoukiem. Fakt, że pierwsze kroki stawiał w innych czasach, kiedy dojście do zawodu perfumiarza nie było czymś tak trudnym jak jest teraz, nie jest żadną ujmą. Wielka pasja, chęci i, bądź co bądź, możliwości dały mu świetny warsztat. Pan Malle dał pieniądze i wolność twórczą. Taka jest recepta na kompozycję, która trzęsie światem zapachów i wywraca do góry nogami myślenie o piżmie.
Nuty: bergamota, mandarynka, wanilia, piżmo, cynamon, ambra
Rok powstania: 2000
Twórca: Maurice Roucel
Fot. nr 2 z z.about.com