Nowość z domu Micallefów, która wpisuje się w trend marki. Wtórność, schemat, nurt. Shanaan ląduje między Avignon’em a Cardinalem, ale szczerze mówiąc to do poziomu jednego i drugiego sporo brakuje. Nejman dalej cierpi na twórczą niemoc, bo to co zrobił teraz jest po prostu kalką i niczym więcej. W dodatku kopia jest wątpliwej jakości, bo ani tu strzelistości Duchaufoura ani popiołu Heeleya. Znaczy się, jakiś pyłek tu jest, jakaś mała dzwonnica też, ale to wszystko w wersji nawet nie mini a mikro. Moje czepialstwo nie omieszka zauważyć mysiej nuty, która wyszła spod płaszcza kadzidła frankońskiego. Poza tym nawet ten gryzoń jakiś niemrawy jest i ospały.
Może gdybym znał mniej kadzideł to Shanaan łechtałby mnie bardziej po podniebieniu. Niestety na tle innych wypada słabo, bez kontrastu. Stanowi kolejny dowód mizerii twórczej, choć od Black Sea jest to jednak pewien postęp. Flakon ładny, ale nie gra z kompozycją. Przypomina mi aż zanadto Ogród po Monsunie Hermesa. Można poznać, ale nie trzeba. Jest wiele bogatszych kadzideł. Ciekawszych. Lepszych w każdym wymiarze.
Nuty: olibanum, labdanum, paczula, piżmo, cytryna, petit grain, drzewo cedrowe, ambra
Rok powstania: 2010
Twórca: Geoffrey Nejman
Fot. nr 2 pochodzi z yates.com.au