Zapach okrzyknięto już najbardziej wyczekiwaną premierą 2011 roku. Trzecia pozycja z najbardziej ekskluzywnej serii marki By Kilian- Arabian Nights, która miała zostawić w tyle dwie poprzednie (marny Pure Oud i dobry Rose Oud), wyróżnia się, i to bardzo. Światowa premiera ma się odbyć już za dwa miesiące, ale Nie Muzyczna Pięciolinia już dziś publikuje relację z placu boju.
Niestety, tym razem nie ma się czym podniecać. Incese Oud jest po prostu marny. Najbardziej boli fakt, że nie jest ani Incense, ani Oud. Jest po prostu różany i brudny. Nawet nie chodzi o to, że mnie się nie podoba. Miłośnikom skórzano-żywicznych i różanych akordów może się przykleić do serca. Problem leży gdzie indziej, bo jest to kompozycja po prostu niedopracowana pod względem sztuki perfumeryjnej. Trudno też określić ją mianem „traumatycznej”, bo tak nie jest. Dla mnie jest on mieszanką Dzing! i olejku różanego, które ktoś wrzucił do ścieków z krematorium zwierzęcego. Kadzidło jest reprezentowane przez jakieś marne syntetyki, a deklaracja oudu to chyba jakieś nieporozumienie (chociaż dla mnie Pure Oud też był mało oudowy, więc można na to wziąć poprawkę). Choć w głębokiej bazie, kiedy orzę nosem skórę to czuć dymny, trochę apteczny (chciałoby się powiedzieć „weterynaryjny”) oud. I tyle. Niech leci z wiatrem Incense Oud. Do psiego boga.
Kolejny dowód na to, że koncerny lubią nadawać szumne nazwy perfumom, które nie są w stanie jej dorównać. Na tym polu kompozycja się wyróżnia i to bardzo…
Nuty: oud, olibanum, róża, ambra, piżmo
Rok powstania: 2011
Twórca: Sidonie Lancesseur
Cena, dostępność, linia: zapach jeszcze niedostępny w sprzedaży; za 50 mL wody perfumowanej zapłacimy prawdopodobnie 1240 zł w perfumerii Quality Missala; premiera marzec 2011
Fot. nr 2 z blog.mtviggy.com