Kwiatowe i hipnotyczne białe piżmo w kreacjach Rodriguez’a uwielbiam. Dla mnie to mistrzowski przykład, że syntetyczne molekuły w perfumach mogą być piękne i, co pozornie dziwne, naturalne.
L’Eau oczekiwałem od dawna. Po zeszłorocznej premierze duetu Delicate, moje nadzieje na dobry zapach bardzo wzrosły. Cóż więc czuć po uwolnieniu płynu z fiolki?
Po pierwsze, mimo nazwy – Eau de Toilette – jest wariacją na temat zimnej i kwiatowej wody perfumowanej, a nie toaletowej pachnącej osmanthusem. Dla mnie to plus, choć cenię obie. Nutą główną Narciso Rodriguez L’Eau jest więc piwonia. To fakt bezsprzeczny.
Początek kompozycji emanuje zimnem mięty i owocową rosą. Efekt tym bardziej ciekawy, że w składzie tych perfum nie ma żadnych owoców, ani żadnych ziół. Za tę soczystą aurę może odpowiadać cyklamen, choć równie dobrze mogą to być jakieś pojedyncze, syntetyczne molekuły. Wrażenie jest pierwszorzędne, a to przecież najważniejsze.
Później wchodzi na scenę duet piwonia-konwalia. Ten drugi kwiat odróżnia wersję L’Eau od klasycznej wody perfumowanej. Zabieg ten sprawia, że kwiat piwonii jest nieco zamknięty i nie dominuje w kompozycji w sposób totalny. To w końcu wersja lżejsza, więc rozumiem zamysł perfumiarzy.
Umyka mi zaś piżmo. Baza L’Eau jest ciepła, pozbawiona nuty jedwabnego woalu. Wyraźnie haczy o klimaty słonecznej ambry i wygrzanej paczuli. Nie do końca mi się podoba, ale to osobiste odczucie. Jest trochę jakby zbyt klasyczna i zbyt mało niszowa.
Nuty: piwonia, konwalia, cyklamen, róża, jaśmin, piżmo, paczula, ambra
Rok powstania: 2013
Twórca: b.d.
Cena, dostępność, linia: woda toaletowa dostępna w pojemności 30 i 50 mL (205 i 295 zł)
Trwałość: średnia, około 5 godzin